marca 01, 2020

Bądź lepszą wersją siebie

Wpis zaplanowany na dzisiaj miał być o tematyce kosmetycznej, jednak co się odwlecze, to nie uciecze. Inspiracja za to lubi szybko przemijać, a ja właśnie czuję się zainspirowana.
Bądź lepszą wersją siebie.
Takie słowa przeleciały mi gdzieś przed oczami, kiedy scrolowałam Instagrama. Nie pamiętam już, co było napisane dalej, nie kojarzę też zdjęcia, które dekorował ten podpis, jednak samo zdanie zapadło mi w pamięci. 
Koniec wstępu, zapraszam dalej.

KLIK


Właśnie zaczął się Wielki Post. To ten czas tuż przed Wielkanocą, kiedy rodzice ograniczają swoim dzieciom laptopy i tablety pod pretekstem, że trzeba odmawiać sobie przyjemności, bo Bozia patrzy. Ja w dzieciństwie nie miałam takich bajerów, ale za to moją największą słabością były słodycze. Oczywiście na czterdzieści dni wielkiego postu musiałam z nich zrezygnować albo przynajmniej pałaszować tak, żeby rodzice nie widzieli. 

Według tego, co podaje tradycja Kościoła, Wielki Post to czas modlitwy, pokuty, wyciszenia i jałmużny, czyli dzielenia się z innymi. Raczej nie brzmi to trendy i cool, a wręcz wydaje się nudne, szare, bure i ponure, bo trzeba chodzić do kościoła na Drogę Krzyżową, modlić się więcej i nie powinno się jeść słodyczy. Szkoda, że kiedy byłam dzieckiem, nikt mi nie wytłumaczył sensu postanowień, które wtedy, zamiast człowieka rozwijać, tylko ograniczały. 
Później już jako nastolatka, usłyszałam gdzieś, że Wielkanoc, a więc męka, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa dokonały się za sprawą miłości. Absurd - pomyślałam wtedy. Przecież miłość to pozytywna emocja, a tutaj dokonuje się morderstwo i tragiczna męczeńska śmierć. Gdzie ta miłość? - pytałam, nie rozumiejąc jeszcze tego, że jako chrześcijanin powinnam patrzeć szerzej. 
Mimo wątpliwości uczepiłam się tej Miłości. Zapadła mi ona w pamięć podobnie jak dzisiejsze zdanie. Mijały kolejne lata, kolejne święta, a ja starłam się doszukiwać w nich czegoś więcej niżeli tylko pieczenie wielkanocnych babek i święcenie koszyka. I czasem mi się wydawało, że ta Miłość ma tu sens i rację bytu. A czasem nie widziałam w tych świętach niczego szczególnego.  

Wszystko toczyło się dalej aż  do momentu kryzysowego w moim życiu, kiedy to po wielu kłótniach z rodzicami gwałtownie odcięłam pępowinę i wyprowadziłam się z rodzinnego domu, tracąc tym samym jakąkolwiek do niego przynależność. Z mojej perspektywy sytuacja wyglądała fatalnie: pokłócona z rodzicami, bez możliwości powrotu - mama wówczas dała mi mocno odczuć konsekwencje mojego wyboru - bez skrawka własnego miejsca na ziemi, bo w nowym miejscu, choć nikt nigdy nie pozwolił odnieść mi wrażenia, że jestem nieproszonym gościem, czułam się obco.  
Był Wielki Post. Najsmutniejszy i najbardziej szary Wielki Post. Pomyślałam wtedy, że Jezus parę tysięcy lat wstecz musiał czuć to samo, a nawet gorzej. Samotny jak palec na jakiejś pustyni. Bez dachu nad głową. Co najlepsze, podobnie jak ja, sam się na to zdecydował. 
Z tą myślą, choć dziwną, było mi jakoś lżej. Nie byłam wtedy sama. Mój Bóg przeżywał dokładnie to samo, co ja. 
Nadeszły święta Wielkiej Nocy. Czas radości ze zmartwychwstania, ale nie dla mnie. Spotkania z rodziną, która nie chciała mnie oglądać, nie były przyjemne. Karcące spojrzenia, przykre przytyki, kręcenie głową w geście rozczarowania i dezaprobaty. Gdzie ta miłość? - pytałam się w duchu. Nie było jej w tych ludziach ani nawet we mnie. Nie wiedziałam wówczas, że to nie od ludzi mam oczekiwać miłości, ale od Boga.

Głosić Ewangelię to nikogo nie spisywać na straty. 

Moja Wielkanoc nadeszła dużo później. Nawet nie wiem dokładnie kiedy, bo to nie było jakieś takie bum. Nie zaczęłam nagle więcej się modlić ani nawet co tydzień sumiennie chodzić do kościoła. Od dwóch lat nie przyjmowałam już Komunii Świętej, a mimo wszystko czułam czyjąś obecność. Czułam, że ktoś nade mną czuwa. Jakaś opatrzność, która nawet w pozornie najgorszych sytuacjach bez wyjścia podsuwała jakieś rozwiązania. Wiele było sytuacji, kiedy patrzyłam w niebo i myślałam: Boże, Ty naprawdę istniejesz

Nie wierzę w przypadek ani w przeznaczenie, ale wiem, że człowiek posiada wolną wolę i nawet kiedy dokonuje niewłaściwych wyborów, nie pozostaje sam. Ja tego doświadczyłam. Doświadczyłam tej obecności, kiedy wypłakiwałam łzy w poduszkę i prosiłam "Boże, ratuj". Doświadczyłam Jej, kiedy moje plany zaczęły się sypać, a ja z bezradności rozkładałam ręce. Później zazwyczaj okazywało się, że te moje plany nie były najlepszym rozwiązaniem; że On miał na mnie lepszy pomysł. Nie raz i nie dwa przekonałam się, że kiedy Bóg drzwi zamyka, to otwiera okna. Przekonałam się o jego obecności nawet w niepozornych sytuacjach dnia codziennego, kiedy jakimś cudem ominęła mnie krzywda.
Co do tego, że On jest obecny w mojej codzienności, nie mam żadnych wątpliwości. Jednak mimo tego wszystkiego, co On dla mnie zrobił, ja wciąż pozostaję tylko błądzącym człowiekiem. Jestem jak bumerang - oddalam się i wracam. Potykam się, ale coraz częściej odnoszę wrażenie, że te potyczki są właśnie po to, by w chwilach słabości zwrócić się ku Niemu. On już wie i czeka z wyciągniętą do mnie ręką.


Kilka dni temu zaczął się Wielki Post. W tym roku mam tylko jedno postanowienie i nie jest nim ograniczenie słodkości. Swoją drogą właśnie wpałaszowałam połowę Toffifee i wcale nie żałuję. Moje postanowienie na ten czas zadumy dotyczy mojego wnętrza. Chcę wydobyć z siebie wszystko, co najlepsze. Dla Niego. Chcę zasypiać, dziękując Mu za każdy przeżyty dzień, niezależnie, czy był dobry, czy zły. Chcę budzić się i pierwsze co, powiedzieć Mu "Dzień dobry", a później ze spokojem - bo przecież, kiedy On jest przy mnie, nic nie może mi się stać - podjąć trud kolejnego dnia. Chcę opowiadać mu o moich doświadczeniach i przeżyciach, a także o troskach serca i oddawać Mu to wszystko, z czym sobie nie radzę i co mnie przerasta. Chcę wyznawać swoje wartości i na ich podstawie budować trwałe i wartościowe relacje. Chcę być otwarta na to, co przyniesie los i nie zamykać się w ciasnych ścianach swojego światopoglądu. Nie chcę oceniać ani mierzyć wszystkiego i wszystkich własną miarą, ale chcę rozumieć i tym zrozumieniem dzielić się z innymi. Chcę żyć dla Niego i dla ludzi, którzy są wokół mnie. Dzielić się z nimi moim czasem i radością. To nie jest plan. To jest decyzja, którą już dzisiaj wdrążam w życie i wiem, że z Jego pomocą dam radę. Chcę być lepszą wersją siebie. 

Jeśli odkryję, że jest to relacja miłości oblubieńczej, że Jezus jest moim jedynym wybranym, a ja dla Niego kimś umiłowanym, wówczas post będzie znakiem takiej relacji. Będzie rezygnacją z czegoś, dla Miłości, która na krzyżu oddała dla mnie wszystko.


Teraz już wiem, że Bóg to Miłość i poprzez to niepojęte przez nas ludzi uczucie, nasz Pan każdego dnia oddaje nam część siebie. Wielkanoc to nie tyle brutalna śmierć, ile akt miłości, który przez tą śmierć się dokonuje, byśmy my mogli żyć. 
Jak bardzo musimy być ważni, skoro umiera za nas sam Bóg? 

17 komentarzy:

  1. To jest ciekawszy temat niż kosmetyki. ;)

    Wg tego co podaje biblia, życie chrześcijanina powinno opierać się na miłości. Jałmużna i opieka roztaczana nad biednymi i wdowami, wchodzi w to także. Chodzi o całokształt (całe życie), a nie okres postu. Post był (i jest nadal) dla każdego rzeczą indywidualną jak i powinien zdarzać się w indywidualnym czasie.

    Powiem to inaczej - Gdzie ta Miłość? "Nie było jej w tych ludziach ani nawet we mnie. Nie wiedziałam wówczas, że to nie od ludzi mam oczekiwać miłości, ale od Boga."
    Moim zdaniem: to nie od ludzi mamy oczekiwać miłości, ale ona ma objawić się W NAS!

    Wspaniałe rzeczy piszesz tak swoją drogą. :) Dobrze było o tym czytać. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, bardzo mi miło :)
      Tak, masz rację, miłość powinna się objawiać w nas samych, ale nic co się przez nas objawia nie należy do nas. Źródłem miłości jest Bóg. Wszystko, co mamy, pochodzi od niego, dlatego to od niego oczekuję także miłości :)

      Usuń
  2. Jeśli chodzi o dzieciństwo i Wielki Post to jedynymi moimi ograniczeniami były Drogi Krzyżowe w Piątki na które musiałam chodzić- szkoła , religia itp.
    Wielkanoc- nigdy ona nie była dla mnie duchowym przeżyciem
    Będąc dzieckiem ,niezbyt lubiłam te święta
    Gdy wyprowadziłam się z domu, polubiłam je 🙂
    Teraz jest to dla mnie okres radosny 🙂
    P.S ech musiałaś pisać o tym Toffifee??
    Narobiłaś mi smaka 😁😂
    Pozdrawiam
    Lili

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że tegoroczne święta również były dla Ciebie pełne radości :)
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Ten post daje do myślenia.. Bądźmy wdzięczni Bogu za wszystko, co nam daje i kochajmy się!

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ciekawy post. Dał mi troche do myślenia, ze ja w sumie od wielu lat kompetnie nie przestrzegam postu i w sumie nawet o nim nie myśle

    OdpowiedzUsuń
  5. Z wiekiem nasze podejścia się zmieniają, rozumiemy więcej.. dużo więcej. Jesli chodzi o mnie nigdy nie lubiłam obu świąt do momentu, kiedy nie musiałam ich spędzić za granicą z dala od rodziny. Wtedy jakoś naszła mnie refleksja. Mój post w dzieciństwie to wyrzeczenia chyba wszystkiego :D Lubie takie wpisy, bardzo!

    OdpowiedzUsuń
  6. Moim zdaniem nie ma sensu dzieciom narzucać żadnym Wielkopostnych postanowień, bo one i tak tego nie zrozumieją. Postanowienie musi wynikać z nas samych, z naszego serca. Twoje jest idealne. Myślę, że nie tylko przed Wielkanocą. Takie postanowienie może dać sobie każdy, nawet niewierzący w każdej chwili. Starać się być lepszą wersję siebie. Otwartość na życie i ludzi to coś pięknego :) Powodzenia Kochana, wytrwaj w tym postanowieniu :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również uważam, że narzucanie czegoś dzieciom będzie je tylko odstręczać i zniechęcać. Żeby post miał sens musi wychodzić z nas samych, ze szczerych chęci i wolnej woli, nie z przymusu. Poza tym nie widzę też sensu w ograniczaniu się, chyba że ma nas to w jakimś kierunku rozwinąć. Rozwijać swoją duchowość w czasie postu - jak najbardziej :)

      Usuń
  7. Wiesz, im jestem starsza, tym bardziej daleka od robienia czegoś na okazję. Oczywiście człowiek przyparty wydarzeniem i świętem jest często w stanie więcej zrealizować niż w takim zwykłym dniu, ale to te zwykłe dni uważam za "TE". Oczywiście niczego nie neguję. Wielki Post to może być piękny czas na siebie.

    Czytam Ciebie i widzę swoje życie z kiedyś. Bardzo długo mi zajęło dojście do tego, że złe rzeczy to tak naprawdę dobre rzeczy, które rozumiemy dopiero za jakiś czas.

    Dużo dobra Ci życzę, dostrzegaj je zawsze.
    Inka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również pomału zaczynam to dostrzegać. Powiem inaczej - ja wiem, że zło też ma sens. Wiem, że niektóre przykre wydarzenia dzieją się po to, żeby nas czegoś nauczyć, naprowadzić na dobrą drogę itd, jednak ciężko w takich chwilach cieszyć się "juhu! Spotyka mnie zło, więc teraz musi być lepiej." Nie - to tak nie działa. Spotyka cię coś przykrego, to jesteś smutny, spotyka cię coś miłego - jesteś wesoły. To naturalne i całkowicie ludzkie. Czasami nie mamy wpływu na emocje, które w nas siedzą, ale możemy te emocje okiełznać i zdecydować co z nimi zrobić. Czy przyjąć do świadomości, że teraz jest źle, ale może to dzieje się po coś, albo skupić się na tym złu i już nie mieć nadziei na lepsze jutro. Ja miałam taką nadzieję, a lepsze przychodzi do mnie każdego dnia :)

      Usuń
  8. I Twoja wiara jest prawdziwa i głębsza. Nie tych, co w każdą niedzielę zasiadają w 1 rzędzie w kościele. Ty rozumiesz i widzisz więcej.
    Ja nie jestem chrześcijanką, co prawdopodobnie już wiesz. Nie miej jednak mam ogromny szacunek do osób, które faktycznie potrafią zrozumieć i w pełni wyznawać wiarę. Właściwie to się tyczy każdego i każdej wiary.
    Nigdy nie potrafiłam w pełni zrozumieć Chrześcijaństwa, nie rozumiałam dlaczego właściwie Bóg umierał za ludzi, nie rozumiałam i nadal nie rozumiem wielu aspektów, ale to w gruncie rzeczy nie ma w tym momencie dużego znaczenia.
    Podobał mi się Twój post i Twoje spostrzezenia. Może i ja kiedyś zdecyduję się napisać coś więcej o religii Pogan :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo chętnie zapoznałabym się z Twoim punktem widzenia :) Lubię słuchać i czytać wypowiedzi ludzi, którzy mają coś ciekawego do powiedzenia odnośnie swojej wiary i wcale nie musi być to wiara chrześcijańska. Każdy, nawet chrześcijanin, tak naprawdę wierzy inaczej, bo inaczej rozumie, ma inne wyobrażenia. I czy to jest Bóg, Dobry Los, Nadzieja, Kosmos - obojętnie - zwał jak zwał. Ja akurat wierzę, że warto być dobrym człowiekiem, że to wszystko, co nas otacza dzieje się po coś, ale chętnie się też zapoznam ze zdaniem kogoś, kto ma własne poglądy, na temat własnej wiary :)

      Usuń
  9. Super, że piszesz o takich rzeczach publicznie. Ja też wierzę, że Pan jest z nami każdego dnia i pomaga nam w naszych problemach, z którymi nigdy nie jesteśmy sami :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Kochana
    Poruszył mnie ten osobisty wpis!
    Jesteś młodziutką, ale bardzo dojrzałą duchowo Kobietą:)
    I ja niejednokrotnie czułam obecność Boga, zwłaszcza w momentach goryczy i zwątpienia.
    Tak- Bóg istnieje, naprawdę!
    Świątecznie bardzo serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Pięknie napisane. Twój tekst skłania do refleksji. Też kiedyś byłam zła i rozczarowana, gdy coś nie szło po mojej myśli, a moje marzenia zamiast się do mnie zbliżać - oddalały się. Ale od jakiegoś czasu żyję myślą, że ON szykuje dla mnie coś specjalnego, że nie daje mi tego teraz, bo chce mnie przed czymś chronić i z pewnością pozwoli mi spełnić swoje zamiary i osiągnąć cele później - z jakiegoś konkretnego powodu (np. nie zdążyłam się wyprowadzić przed epidemią - teraz za to dziękuję, bo tutaj mam ogród, a w mieście miałabym tylko mały balkon, a początkowo byłam zła). Już nie próbuję zrozumieć DLACZEGO, po prostu wierzę, że ma w tym jakiś swój wyższy cel, a mi pozostaje czekać.

    OdpowiedzUsuń
  12. U mnie w domu dzieci traktowało i traktuje się inaczej - mówi się im o co chodzi w Wielkim Poście, jakie są tradycje, ale nigdy nie zmuszano nas do różnych rzeczy. Zawsze było mówione - to dzieci, oni tego nie rozumieją. I dziękuję za to mojej rodzinie - wiem, że te tradycje wybudowałam sama, patrząc i obserwując wszystkich dookoła. Wiem jak wielką mają moc i że wszystko siedzi w nas - miłości do Boga. A wyrzeczenia, zakazy i nakazy by tylko odstraszały. Ja już widziałam, jak inni mówili "chodzę do kościoła bo babcia każe".. u nas było "Idę do kościoła, bo chcę - idziesz?" I tak wychodziło, że chyba każdy szedł :)
    Piękny wpis ♥

    OdpowiedzUsuń

A jakie jest Twoje zdanie na ten temat?
Podziel się ze mną swoją opinią, a nie linkami do Twojego bloga. Jeśli będę chciała, sama tam trafię.